Jak większość turystów pierwszym miastem, które zobaczyliśmy było Delhi. To stolica Indii, miasto, które zamieszkuje 16 milionów ludzi! To tutaj nic nie podejrzewający turysta dosłownie ociera się o tlum z jego dusznością i chaosem.
Po długim marszu, podczas którego mijaliśmy mieszkaninę biedy z błyszczącymi pierścieniami, smutku z nieskrępowanym śmiechem, rezygnacji z determinacją niemalże instynktowną dopadło nas takie zmeczenie, jakiego jeszce nie znałam. Zmęczenie niemożliwością ogranięcia tej rzeczywistosci, wpisania jej w cokolwiek, skategoryzowania, zrozumienia. Co prawda oboje byliśmy wobec tego wszystkiego w jakiś sposób, ale ustosunkowanie się do takiego swiata nie miało sensu. Odpadały kategorie, pierwsze warstwy mojej skorupy starych przywyczajeń były usuwane ze wszystkich stron. Zmęczenie i złość wylazły na zewnątrz i wygrzewały się w upalnym słońcu Idnii.
Dotarliśmy do Bramy Indii. Jak zdrowy rozsądek (jeszcze w tym momencie dosć żwawo operujący) zapowiadał, przez bramę będziemy mogli przejść. To takie symboliczne – pomyślałam. Zostawiam stare i zaczynam nowe, przejście przez bramę będzie początkiem tej podróży. Deptak prowadzący do masywnego łuku był szeroki i zachecający. Mijały nas riksze, samochody, ludzie i krowy, a brama rosła wprost proporcjonalnie do rosnacego tłumu sprzedawców. Towarzyszyło nam poczucie ze na reszcie coś ma tutaj ręce i nogi, że będzie jakoś porządnie można zacząć tą podróż
Niestety
przez tą bramę nie da się przejść, dostępu zabraniają strażnicy i łańcuch
wokoło. Dotrało wtedy do mnie, że Indie nie będą stały otworem, że
jako turysta mogę obserwować z zewnątrz to, co się wydarza, ale nie jestem i
nigdy nie będę tego częścią. Nie zostało nam nic innego jak obejsć ją dookoła
szanując przywatność jej wnętrza.
0 komentarze:
Post a Comment
Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)