Stuart Highway - droga przez centum Australii
























Mijając ostatnie miasto Port Augusta wjechaliśmy na Austostradę Stuart'a, łączącą Adelajdę z Darwin. Ta droga miała nas doprowadzić do domu. Dwa wąskie pasy asfaltu ciągnęły się przez 3029km. Właśnie przejechaliśmy pierwsze kilka i straciliśmy zasięg na komórce.  Co za dziwne uczucie -  nie być podłączonym, nie mieć możliwości podłączenia z tą całą masą ludzi z zewnątrz, rodziców w Polsce i Australii, przjaciół w telefonie i na facebooku. Nawet w Indiach, gdzieś tam za rogiem biznesowo ukierunkowany lokalny miał kafejkę internetową albo telefon. Poza tym wszędzie było tylu ludzi. Tutaj pustka dookoła. Cudowne nic. 


Czuje napięcie w brzuchu. - Boję się pomyśleć, co by się stało jakbyśmy się tu zepsuli - myślę. Horyzont odpowiada mi spokojem naprzeciwko takim monologom.  I jeszcze kilka nerwowych gestów w kierunku komórki, żeby sprawdzić czy na pewno nie ma zasięgu. Nie pozostaje nic jak tylko rozsiąść  się w tym napięciu  i w horyzoncie.



Ostatnia próba zagłuszenia - radio nie odbiera. W samochodzie zupełna cisza i wciągamy tą ciszę w nasze uszy i wtapiamy się w przestrzeń, co jest zapowiedzią naszego nowego domu. Przejedziemy przez serce Australii nasłuchując jego potężnego bicia, dobiegającego z wnętrza ziemi i nas samych. Mam łzy w oczach z wielkiej wdzięczności dla wielkiego kontynentu, dla całego mojego czasu tutaj na ziemi i każdego spotkania jakie za mną i przede mną. 




Mówią, że nie ma tu nic, że jedzie się i jedzie i nic. Z każdym naszym przejechanym kilometrem rośnie mój szacunek dla wszystkiego co tutaj żyje, od najmniejszych roślinek kwitnących na poboczu drogi przez zwierzęta, co umieją przetwać w takich warunkach do ludzi, którzy wędrowali i wędrują przez tą ziemię od tysięcy lat. 






Od czasu do czasu przejżdzają jakieś samochody. Kierowcy w swoich 4WD podnoszą do góry palec, żeby nas pozdrowić  Teraz to już jesteśmy jedni z nich.  Podróżujemy trasą, którą przeprawił się John McDouall Stuart. Był to jeden z najbardziej wytrwałych "odkrywców" Australii. Jego ostatnia, szósta wyprawa wyruszyła z północnej Adelajdy 23 października 1861 roku i bez utraty żadnego z 10 członków ekipy dotarła do półocnego końca Australii 24 lipca 1862 roku. Co prawda Stuart przez ostatnie 900 km był już tak słaby, że dotarł na miejsce ciągnięty na noszach pomiędzy dwoma koniami, ale ta dziewięciomiesięczna podróż była pierwszą udaną wyprawą przez środek Australii. To niesamowite, że my mogliśmy ją teraz przejechać w siedem dni. Stuart zmarł dwa lata później nie odzyskawszy już sił po ostatniej z wypraw. W 1872 roku przeprowadzono tą trasą pierwszą linię telegraficzną. Biali ludzie próbowali z lepszym i gorszym skutkiem osiedlić się wzdłuż jej przebiegu i nadal próbują. Teraz biegną tu też tory kolejowe i turyści mogą cieszyć się przyjemną i pełną atrakcji podróżą pociągiem The Ghan, który widzieliśmy kilka razy na naszej drodze. 

To, co było niezykłym osiągnięciem dla białych kolonizatorów stało się tragicznym przeżyciem dla ludności aborygeńskiej. Dzienniki Stuarta opisują spotkania z Aborygenami, które nie kończyły się pokojowo (ile z takich spotkań nie zostało udokumentowanych...).  Pierwsi mieszkańcy tego kontynentu musieli rywalizować o wodę z coraz liczniejszymi kolonizatorami, ich końmi i bydłem. To, jak traktowano kobiety aborygeńskie, też miało istotny wpływ na agresywne przyjęcie białych najeźdźców (dla zainteresowanych polecam książkę Daughters of the Dreaming autorstwa Diane Bell )  W swoich dziennikach Stuart pisze, że został zaatakowany przez wojowników z plemion żyjących na  północnym terytorium: " Nagle pojawiło się trzech potężnych wysokich meżczyzn, w pełni uzbrojonych, mających wiele bumerangów, pałek i oszczepów... ich dystans od nas to jakieś 200 jardów...Już się ściemniało i otaczający nas busz był bardzo nie przychylny. Chcialem ich minąć bez zauważenia, ale oni mieli inne plany" (McDouall Stuard's last expedition into interior of Australia, Journal of Royal Geographical Society, 31:65-145) Kiedy Stuart z trójką swoich towarzyszy zawrócił, bumerangi zostały rzucone. Jeden z nich uderzył konia podróżnika w ucho. Stuart dał rozkaz do strzału. 

Droga z Adelajdy do Darwin to droga, która ma w sobie wiele historii. Jadą nią zafascynowani turyści, do których i ja się szczęśliwie zaliczam. Jadą nią potomkowie australijskich pionierów, pamiętając o tym jak trudno było osiedlić się na tej niesprzyjającej, pustynnej ziemi.  Jadą Aborygeni, dla których przestrzeń dookola jest tętniącym życiem, świętym organizmem.

Marzy mi się, żeby tą  podróż powtórzyć. Móc zostać dłużej na Australijskim Outbacku dla przyjemności otwartych przestrzeni,  niekończącej się prostej drogi, cudownych,  zaskakujących  widoków i lepszego zrozumienia miejsca, w którym teraz mieszkam.

1 comment:

  1. Dobrze jest znać historię ziemi po której się kroczy ,łatwiej ją wtedy zrozumieć .
    Co znaczy jeden człowiek względem niekończącej się przestrzeni ,ale właśnie on jest najważniejszy bo któż by tworzył historie świata .To napewno będzie cenny dom ,do którego prowadziło tyle kilometrów.
    Pozdrawiamy serdecznie i przytulamy.

    ReplyDelete

Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)