Ostatnie szalone przejścia przed wyjazdem: 24 godziny bez snu, ogromne pakowanie, wyworzenie rzeczy, wiza wydana dosłownie w dzień wyjazdu po wielu telefonicznych rozmowach z ambasadą ( oczywiście B. dostał ją po kilku dniach, tylko ja musiałam czekać do ostatniego momentu, ech, niech żyje sprawiedliość polsko-indyjsko- australijska!).
Tak czy inaczej:
Dzięki Bogu
za dobrą duszę w Warszawie, która przyniosła paszporty i wizy dosłownie
w ostatnim momencie na lotnisko i dzieki za Renię, która ową dobrą
duszę znalazła. Bez nich nie ruszylibyśmy zgodnie z planem.
Dzięki
Bogu za ukraińskie linie litnicze, choć spóżnione jakieś 4 godziny
(czyli w sumie 7 czekania na lotnisku w Kijowie), które dostarczyły nas i
nasze bagaże do Dheli. Nie liczę tutaj dziwnego przystanku tych oto
linii w Azerbejdżanie (jak udało nam się wykryć na komórkach, koszt
połączenia z Polską 7zł za minutę!:), gdzie wymienionych zostało kilka
rzeczy i pasarzerów w samolocie. Piękne lotnisko tam mają: ażurowa,
lekka szklana konstrukcja cała rozświetlona, wyglądała w nocy jak
baśniowy pałac z świata 1001 nocy, robiąc z tego dziwnego przystanku
jeszcze bardziej podejrzaną sprawę.
I dzięki Bogu za was wszystkich, którzy pomogliście i pomagacie nadal nam w tej podróży w Polsce i poza nią, za waszą wyrozumiałość i cierpliwość wobec spraw niezałatwionych a niezbędnych: rodzicom, Iwonie, Aleks, Marii, Beacie, Maćkowi i Małemu , Oli z rodzinką i Baku – facetowi, który przetłumaczył Hindi na Angielski i mogliśmy wsiąść do odpowiedniego autobusu.
0 komentarze:
Post a Comment
Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)